piątek, 29 stycznia 2010

Mam 1906 powodów....


Mam 1906 powodów, by nie zmieniać swych przekonań
i nie zrzeknę się tej wiary nawet przed obliczem Boga
Wychowani na Reymonta wierność mamy we krwi,
tylko jeden klub od narodzin do śmierci
Wisła uzależnia, potrzebna jest jak tlen mi
Kraków jest nasz, my nie jesteśmy święci
póki bije Dzwon Zygmunta i gra mariacki hejnał - żyjemy dla Wisły
Tylko taki wybór sens ma, to nas napędza - łapiesz?
i z każdym dniem te barwy kochamy coraz bardziej
te mecze, wyjazdy, setki godzin w trasie
i powroty nad ranem śmiejąc się w twarz wrogom,
z braćmi ramię w ramię - tego nie zabije w nas nawet smutek po przegranej,
bo to miłość, pasja, to nasz sposób na życie
Mam trójkolorowy świat i innego nie chcę widzieć nigdzie
Z resztą nie potrafię, to tkwi głęboko we mnie
przyjaźń, barwy - jak sakrament święte
jest tylko jedna Gwiazda, reszta to złudzenie
przesiąkłem tym zupełnie i jestem z tego dumny
Pozdrowienia dla Śląska, Lechii i dla Unii
patrz jak bawią się trybuny, na Reymonta będzie głośniej
Kraków jest wiślacki, tylko getta są żydowskie

Jeden klub, jedna miłość - i tak po życia kres
nasza wiara niezachwiana, wiara w nasz TS
póki serca biją, napędza nas ta siła,
póki jest po co żyć i krew płynie w żyłach
Wisła to nasz nałóg, to nasza heroina
i gdyby nie ONA - świat mógłby się zatrzymać

Słowa to za mało, by wyrazić to co czuję,
w imię czego żyję, za co umrę,
bo nawet jeśli serce miałbym sztuczne,
to biłoby wraz z bębnem za Wisłę, bo nie liczy się nic więcej - to pewne
Nam potrzebne są mecze, nawet kosztem snu
i tak przez całe życie aż do utraty tchu
bo żyję tym na co dzień, 24 na dobę,
a wiara płonie w nas jak race na stadionie
Jak graffiti na murach wszystko w trzech kolorach ma być
i tylko śmierć może nas tego pozbawić
Szacunek i pamięć - to dla tych co nie mogą być z nami
doping będzie trwał i nic go nie zagłuszy - daję za to głowę
po burzy słońce wyjdzie znów zza chmur i zaświeci nad Krakowem
To bilet w jedną stronę, innej opcji nie ma
jeden klub - tylko Wisła, bez Niej żyć się nie da
Tak zostałem wychowany - być tam, gdzie ONA
i kochać Jej barwy aż do samego końca
Wisła płynie do Gdańska przez Wrocław

Jeden klub, jedna miłość - i tak po życia kres
nasza wiara niezachwiana, wiara w nasz TS
póki serca biją, napędza nas ta siła,
póki jest po co żyć i krew płynie w żyłach
Wisła to nasz nałóg, to nasza heroina
i gdyby nie ona - świat mógłby się zatrzymać

poniedziałek, 25 stycznia 2010

After Zako

Tekst ten powstaje (hmm powstawał?) w czasie podróży powrotnej do Krakowa. Dokładniej w Nowym Targu gdzie wesoły autobus aktualnie jest. Wyjechaliśmy z Zakopanego, powoli chyba i mnie zaczyna się udzielać antypatia do tej miejscowości (miasta?). No w każdym bądź razie. 

W czwartek na dworcu głównym w moim jakże cudownym mieście (tak tak tego jestem pewna że to MIASTO) uciekł nam autobus w którym była Zawadka, ale zaraz złapałyśmy Szwagropola i skończyło się na tym że byłyśmy wcześniej niż ona. Będąc już na miejscu, taksówką dojechałyśmy do naszego zajebistego apartamentu. Mrrr dwa duuuuuże pokoje z kominkiem i duuuuża łazienka z wanną, prysznicem i pralką! I to po cenie w sezonie. Potem wieczorne przygotowania do wyjścia somewhere out. A somewhere w Zako to może być jedynie Morskie. W towarzystwie miłych polako-norwego-szwedów popijałyśmy jeden drink za drugim. Mnie tego wieczoru jakoś nie wchodził alkohol, więc plus minus się kontrolowałam, co nie zmienia faktu że był moment w którym Sobieski stanął mi w gardle. Ale to już było dobrze po północy. Zapewne siedziałybyśmy sobie jeszcze dłużej gdyby nie fakt że ktoś nam zgonika małego zaliczył. Na szczęście nie było źle i ja obeszłam się bez większych kontuzji, chociaż chodzenie w szpilkach o numer za dużych po śniegu i lodzie jest skomplikowane.

  

Rano dziewczątka moje spały. Ja że się obudziłam jako pierwsza, na luzie skorzystałam z łazienki, ubrałam się etc. Wyszłam z aparatem na pole, mając w zamiarze w drodze do sklepu po bułki porobić zdjęcia widoczków. Pod Hyrnym stało parę osób, ale nie były to tłumy które oblegały COS. Ogólnie tego dnia była taka pozytywna atmosfera w powietrzu…. Mili panowie z bryczki zaoferowali mi że podwiozą mnie pod delikatesy, co mnie bardzo ucieszyło gdyż za bardzo iść mi się nie chciało. Po powrocie zrobiłam tym leniom jajka na bekonie. Od zmywania naczyń się wymigałam. Kolejny dzień zleciał. Wieczorem wpadły dziewczyny, i panowie szukający Zbyszka. Przy okazji  mieli poroże z gałęzi. Najdroższą taksówką pojechałyśmy do klubu. Nicolas się obraził ze nie zadzwoniłam do niego. To ona miał dzwonić. Never mind. W MO z panem Innauerem konwersowałam na temat polskich wódek a następnie załatwiałam kurtkę dzięki której mogłyśmy się ogrzać, gdyż było mega zimno. Gdy blondyn się zbierał obcałował mnie w austriacko-polski sposób czyli  dwa razy po trzy a w efekcie to  wyszło cztery. W każdym bądź razie – mnie takim gestem zaszczycił (chyba nie ze względu na tą małą wódkę którą dostał na drogę powrotną do kieszeni :P) reszcie podał dłoń. Tym razem dobrze wchodził mi alkohol a i do perfekcji zaczęłam dochodzić do zamawiania drinków i nie płaceniu za nich. Dziewczyny ładnie nazwały mnie swoją kurtyzaną w pozytywnym znaczeniu.

     

Nocne rozmowy były genialne, a i spanie na dwóch deskach było w miarę wygodne. I nie ma to jak uświadomić sobie pewne rzeczy.

Rano parówki gotowała Socze bo mnie się nie chciało. Ale całą wycieczkę zrobiłyśmy po bułki. Potem leniwy kolejny dzień, ekscytacje skokami Ciacha, trzymanie kciuków, i złorzeczenie co poniektórym. Wieczorem wybrałyśmy się do Adamo na pizze. Tam fanyni (męski odpowiednik fanynek – tak, takie cos też istnieje) nie dali w spokoju zjeść  norom ani dostać się do stolika Olliemu z Happonenem. Eeeh… W morskim nasza VIP Loża już czekała, w szatni zabrakło wieszaków więc kurtki miałyśmy przy sobie. Stałam się wielo językowa, porozumiewałam się po polsku, angielsku, niemiecku, rosyjsku i francusku. Nie ma to jak dojść do wniosku z Coloredo że Paris St. Germain is a bulshit team, z Dimą że prekrasne dziewuszki z Polszy jesteśmy, a z Bradem i Johnem, że jestem Bad Angel i dlatego muszą mi Driny kupować. Po 3 zebrały się do domu Sylwia z Zawadką, a my trochę później z Socze przyprowadzając do pokoju skoczny bonus od życia. Czym chata bogata tym rada, na stół flaszeczka, ogórek, kabanos i konserwa. Takie hmmmm fajne klimaty.

  

Wyspane bardziej lub mniej zaczęłyśmy się pakować, ogarniać i wyruszyłyśmy na dworzec. Jak zwykle każdemu towarzyszyły różne uczucia w drodze powrotnej, ale jedno jest pewne że mało komu chciało się wracać do tej szarej codzienności.


wtorek, 19 stycznia 2010

I like atention!

Taaaaaaaaak :) Mam zajebisty humor! Jutro idę odebrać apart z obiektywem... hihihi będą ładne zdjęcia do prezentacji amturalnej z Zakopanego. I tak się cieszę że mam ferię że normalnie jakiś szok! Pozdrawiam część uczniów która musi siedzieć w szkole kiedy ja śpię. 

PIĄTEK:

Tygodnia koniec a zarazem początek. Szkołe już sobie odpuściłam, po co do niej iść jak muszę się wyspać przecież. Całodzienne przygotowania do studniówki number one - maseczka, długa kąpiel, makijaż, fryzurka i mogę iść balować. Wcześniej przyszła do mnie Krocze, i już razem poszłyśmy zaprezentować się w damskich ubraniach mojemu instruktorowi Rafciowi, a potem wraz z partnerami do miejsca docelowego. Mrrr! Była impreza :D cudowny chodzony polonez, później walc wiedeńsko-angielski z domieszka fristajlu i krakowiak deklasujący Lajkonika. Hej! Do samego końca siedzieliśmy, a potem jeszcze na rynek poskakać pod Adasia, żebym maturę zdała. W okolicach 6 rano dotarłyśmy z Socze do domu i poszłyśmy spać, żeby wstać na drugą serię konkursu w Sapporo. 

SOBOTA:

Po konkursie, przyszedł czas na przygotowywanie się do kolejnej studniówki! Grrr! Kosmetyczka zrobiła mi śliczny makijaż, żałuje że nie zrobiłam foto. No ale mniejsza... Koło 18 pod mój blok podjechał oświetlony czarny Lincoln, z moim partnerem numer 2 (taaak..... to był "świetny" partner - o północy byłam mistrzem w unikaniu go, zanudzał mnie opowieściami o tym że szachy są sportem a jego najdłuższa partia trwała 6 godzin! Potem pochwalił mi się jeszcze autografem Apoloniusza Tajnera - przemilczę to.). Gdy zatrzymaliśmy się na światłach na rondzie, ludzie z równolegle do nas stojącego tramwaju patrzyli się na nas jakbyśmy conajmniej jakieś gwiazdy byli. No i mieli racje - w końcu to ja jechałam! Nasze wejście zrobiło tez wrażenie na uczniach ze szkoły. Dworek w którym była studniówka, był ślicznie ośnieżony i oświetlony. Taki full romantic - śnieg, ognisko i palące się pochodnie. Mrr! Kolejna świetna impreza, i znowu Lajkonik który bardzo się zdziwił widząc mnie. I ponownie odtańczony krakowiak. Pierwszy taniec z dyrektorem odtańczyłam ja, potem w obroty wzięłam wszystkich nauczycieli ;) Szpilki na płaskie buty zmieniłam dopiero w okolicach 4 nad ranem. Do domu też wróciłam po 6, ale już tym razem nie szłam pod Adaśka skakać. Nie chciało mi się. 


I tak czas szybko minął do dnia dzisiejszego. Torba do spakowania leży na środku pokoju, rzeczy na łóżku i cholernie jakoś mi się nie chcę tego wszystkeigo składać i pakować. A w czwartek rano wyjazd do Zako. Oj się dziać będzie, prawdaaaaaaaa? ;D Nie ma wyjścia, jutro trzeba będzie to wyprasować. Ehh....

Teraz jestem pro-polsko-punkowa! Mam zajebistą ochote na taie wino, mocne papierosy i otoczenie jakiś garaży. Oglądnęłam film "Wszystko co kocham!" i zakochałam się w muzyce. To znaczy... tata zawsze słuchał zespołów typu Republika, Oddział Zamknięty (ah! uwielbiam uwielbiam!), Dezerter....


 


wtorek, 12 stycznia 2010

What if I?



"What if I fell to the floor?
Couldn’t take this anymore
Come break me down
Bury me, bury me
I tried to be someone else
But nothing seemed to change"

"Co jeśli rzucę się na ziemię
Nie mogąc już tego znieść
Przyjdź, dobij mnie
Pogrzeb mnie, pogrzeb mnie
Próbowałem być kimś innym
Ale zdaje się, że nic się nie zmieniło"

Mój humor ze względnie zajebistego w przeciągu kilku minut zmienił się na beznadziejnie beznadziejny, co na chwilę obecną doprowadziło mnie do skrajnego załamania poczucia jakiegokolwiek sensu istnienia.

"Vanitas Vanitatum Et Omnia Vanitas."

Wiedziałam, że podejrzaną rzeczą jest to, że nagle zaczęły wychodzić mi pasjanse...

"Kto ma szczęście w kartach, ten ma pecha w miłości."

I czemu prawdy ludowe muszą mieć w 99% przypadków racje?

"I just want to be alone tonight..."

sobota, 9 stycznia 2010

Niet


    


            

Suweniry :))

_________________________________________________

Nie trawię tego człowieka! NIE TRAWIĘ! Po prostu widzę go, i krew mnie zalewa. Cała jego aparycja przyprawia mnie o apopleksje. Grrr..... życzę mu aby nie zaczął się do mnie przywalać nigdzie i nigdy, bo nie ręcze wtedy za siebie.

Właśnie skończyłam ogladać konkurs lotów w Kulm. Znowu zaskakujące podium - szczerze oprócz Ammana nikogo z pozostałych na nim nie typowałam. A tu proszę - Koch trzeci i Kranjec pierwszy. Pozytywnie, czyż nie prawda? Słoweńcy cudownie się cieszyli, a Martin ma świetną, nową  Mannerową czape kreowaną na mode rosyjską ;) Szkoda mi tylko Schlierenzauera... widać że oczekiwał trochę więcej, ale ja mam na to swoją teorie. 

Hmm.... co jeszcze? Zakończyłam swoją edukacje. Pomimo tego że jeszcze przez 5 dni do szkoły mam chodzić to i tak z nauki nic nie będzie. Próby poloneza i przygotowania do studniówki. No i co najważniejsze - zaczynamy od piątku zimowy sezon imprezowego TourDeLans ^___^ 

  




środa, 6 stycznia 2010

Suweniry przyjechały!

Suweniry = Babcia

Babcia = Suweniry

Tak tak.... ;D właśnie cieszę się z moich suwenirów! W końcu! Co prawda nie wszystko co chciałam, ale powedzmy że 3/4 to jest to... A co to? Nie powiem! Prezentacja dopiero jutro.... Nie zrobie spojlera Socze :P 

Idę się delektować herbatą z cytryną. Oraz ciastkami ze Szwajcarii (cwaniara babcia kupiła w Szwajcarii ciastka....). Moje dieta a'la Ahonnen poszła się bujać w obłokach. Na prawdę zaczynam się bać o to czy się zmieszczę w moją sukienkę na studniówkę... -.- 

Mrrr.... chyba wyemigruje dla pewnego chłopca do Kanada ;D 

niedziela, 3 stycznia 2010

Knock knock!

Witam wszystkich w nowym roku :) jak po sylwestrze? Mój był bardzo udany. Dziękuje wam dziewczyny bardzo za to! :* Piosenkami wieczoru była Lady Gaga - Bad Romance i coś czeskiego Ewy Farny ale nie pamiętam tytułu. 

Dzisiaj kolejny konkurs w Innsbrucku. Byłam zaskoczona widząc Mario Innauera na belce startowej. I pan komentator z Eurosportu dzisiaj  był wyjątkowo mało obiektywny. "Nareszcie Karelin nie jest liderem!" - to było chamskie. Jednak widać było, że ci skoczkowie co są na prawdę dobrzy, pomimo nie sprzyjających warunków mogą skoczyć dalej.  

Powrót do szkoły... plus jest taki że odpocznę sobie od rodzinki i wyśpie się na lekcjach (tak moi nauczyciele mają cudowną tendencja takiego przynudzania że od razu człowiek usypia) a minus że mam tylko 5 dni na wyciagnięcie maksymalnie ocen w góre. Dużo sprawdzianów, pytań, kartkówek bleeeee....

I nie wiem kiedy dostanę moje rękawiczki... nie mówiąc o tym że ktoś mi obiecał aparat, i nie żebym była interesowna ale chciałabym go dostać JUŻ ;]