piątek, 20 listopada 2009

New Moon


"Siedem miesięcy rozłąki okazało się nic dla mnie nie znaczyć.
Nie dbałam o to, co powiedział mi wtedy w lesie.
Nie dbałam o to, że mnie nie chciał.
Byłam gotowa zrobić dla niego wszystko,
nawet poświęcić własne życie."
                                        Stephenie  Meyer - New Moon


     Nigdy nie umiałam zrozumieć kobiet tudzież bohaterek literackich, które poświęcały swoje życie w imie miłości, dodatkowo jeszcze w sytuacji gdy ten ukochany okazuje się zimnym draniem bezczelnie mówiącym że nic dla niego ta niewiasta nie znaczy i że już jej nie kocha. Przemawia przeze mnie feminizm? Chyba odrobinkę. A może ja po prostu jeszcze nigdy się nie zakochałam aż tak bardzo, żeby móc rzucić się w ogień za ukochaną osobą...

     Ale po kolei; czwartek - dzień powrotu do szkoły po chorobie. Zabójstwem jest wstawanie rano gdy przez kilka dni wcześniejszych rano oznaczało godzine dwunastą w południe. Jednak nie ma nic cudowniejszego jak zobaczyć te ukochane twarzyczki wszystkich cudownie kochanych osób z klasy. Nic nie zastąpi również podwójnej dawki niemieckiego z samego rana, i uwagi do dziennika za rozmowe na wolnej lekcji, gdzie osoby przede mną jak i za mną siedzące robiły większy szum ode mnie. Cóż, musi się znaleźć jakiś kozioł ofiarny... Niestety, pomylono adresy, bo ja kimś takim nigdy nie byłam, nie jestem a tym bardziej nie będę. Wojna dopiero się zaczęła... 
Pierwsze media z nowym nauczycielem. Matko z córką! Kisiel w majtach na samym wejściu! Cóż, z panem będziemy się długo docierać ;] zwłaszcza że na wstępie powiedział że jestem nienormalna (tudzież nie zrównoważona, nie pamiętam dokładnie jak to powiedział), co ponoć w moim liceum jest dość powszechne, ale mam sobie nie brać tego do serca. Spoko, nie biorę ;) Natomiast moja koleżanka z ławki jest apetyczna lub jej nazwisko takowe jest. Jedynie polski to było jedno jedyne pozytywne 45 minut z mojego szkolnego życia. Przez moją aktywność w tym czasie polonistka dzisiaj stwierdziła, "gdybym była mężczyzną to Ania byłaby aktywniejsza na lekcjach". Amen.  

"Miło" mi powiedzieć że jestem 1261 kibicem, który zakupił bilet na niedzielne derby. Halo ludzie?! To jest Święta Wojna! Mecz o honor, o to kto w mieście rządzi! Gdzie ci prawdziwi kibice? Gdzie te tysiące? Nie ma. Szkoda, bo kibicem każdy lubi się nzywać, jednak to brzemie nie każdy jak widać umie udźwigać.

"Nie martw się, jeśli czujesz się dobrze. Przejdzie ci, gdy Wisełka przegra z Cracovią." - tekst z forum, na swój sposób ma jakiś sens.

     Teraz powrót do początku. Jak pewnie większości osób wiadomo, w polskich kinach swoją premierę miał film "New Moon" ("Księżyc w Nowiu"), kontynuacja "Zmierzchu", opowieści o miłości między zwykłą nastolatką a wampirem. Pierwsze emisje filmu były zaplanowane w nocy z czwartku na piątek minute po północy. Panna Joanna przyjechała do mnie na noc, kulturalnie wypiłyśmy sobie bardzo dobre kalifornijskie wino, a przed seansem w barze Mojito. Nie jestem wielką fanką książek pani Meyer, uważam że o ile pomysł miała dobry, tak zawaliła to językowo sprawiając że książki docierają do prostej młodzieży amerykańskiej i rozhisteryzowanych i rozemocjonowanych trzynastolatek. Pierwsza część filmu też mnie nie porwała, tłumacze to jednak tym że i w samym książkowym "Zmierzchu" wiele się nie działo. Zaczarowała mnie jednak w filmie muzyka, a soundtracki to moja słabość. Głównie z tego też powodu, wybrałam się do kina na ten seans nocny. I tutaj jest WIELKI zawód. Głośne łubudubudu ze schodów. O ile podczas filmu nie zwróciłam na to tak wielkiej uwagi (moje poboczne komentowanie było równie ważne ;)) tak dzisiaj, gdy zdobyłam płytki z muzyką ze smutkiem musze stwierdzić że jestem rozczarowana. Piosenki są dołujące w moim odczuciu, jedynie obecnośc Lykke Li śpiewającej jedną z moich ulubionych piosenek (Possibilities)  jakoś podnosi mnie na duchu. A sama muzyka, też nic szczególnego. Kojarzą mi się z nieudaną, pdorasowaną prze specjalne efekty dźwiękowe podróbką ścieżki dźwiękowej do filmów o Harrym Potterze w szczególności tych ostatnich części.
Hah i myślałam że już nic nie jest w stanie mnie zabić, jednak się myliłam. Nie wiem dlaczego większość współczesnych autorów kreuje swoich bohaterów na zapatrzonych bez opamiętania w swoich życiowych partnerów będąc z nimi beznadziejnie (i żałośnie czasami) szczerymi.. Sądziłam że po tekście Marty do swojego chłopaka "Jesteś moim pierwszym!", oraz Romana "Przepraszam Kate że nie dałem ci więcej!"  (imiona osób z opowiadań, które miałam okazje czytać z nudów w ferie) nic nie zdoła mnie nic przybić do ziemi. Jednak znalazła się Bella i Jacob, i jej słowa które wyryły mi się w pamięci "Jesteś piękny.". Jestem anty romantyczna, jak już, to nie ona mu takie rzeczy powinna mówić, tylko on jej. Zbierajcie mnie z ziemi ludzie!
Nie było o tej północy faneczek na które liczyłam. Czuje niedosyt - nie było starć pomiędzy Team Edward a Team Jacob ;) a jak już jestem przy fanach z lekkimi odchyłami psychicznymi, to znalazłam na myspace pewną dziewczynę która no cóż, chyba się już pogubiła w świecie. Pisać piosenkę o bohaterach Zmierzchu? To chyba dla mnie za dużo. Oceńcie sami z resztą, i zwróćcie uwage na tekst piosenki... PIOSENKA O MIŁOŚCI DO EDWARDA/JACOBA

     Na pożegnanie jeszcze krótki komiks, wpisujący się w temat dzisiejszej notki :)

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz